MOJA CÓRKA
NA ŚLUBNYM KOBIERCU
W miarę upływu lat, do lamusa odchodzą uroczystości weselne. Bywa, że od czasu do czasu pojawiają się chrzciny. W moim wieku, na pierwszy plan wysuwają się jednak jubileusze i zdarzenia smutkiem przelane, których miejscem akcji pozostaje monumentalna cisza cmentarza. Dlatego dzisiaj, zadowolony i szczęśliwy z sytuacji posiadania jedynej córki, którą w dość późnym wieku przywołałem na ten świat -/choroba serca mojej żony Anny, po urodzeniu syna Artura, wykluczyła możliwość posiadania drużyny piłkarskiej której osobiście pragnąłem/ – zamążpójście Dobrochny -/sobota 13 – go lipca,/ otworzyło przede mną drzwi do niespotykanej radości, zadowolenia odnotowanego w innym wymiarze emocjonalnym i sprowokowało możliwość zapisania tych przeżyć w pamięci – na zawsze. Młodzi – byli ze sobą przez pięć lat. Doczekali się rozkosznej córeczki – Kornelii. W miesiącu wrześniu tego roku, moja wnuczka będzie obchodzić drugie urodziny. Jest śliczna, grzeczna, kochana nie tylko przez rodziców. Kochają ją wszyscy, którzy chociaż przez chwilę stanęli z Kornelią oko w oko. Na uroczystości zaślubin swych rodziców, Kornelia zjawiła się w pięknej koronkowej sukience, której biel zdecydowanie konkurowała z bielą sukni mamy zmierzającej przy moim boku do ołtarza. Na kanwie tego jakże doniosłego dla mnie wydarzenia, snuję wątek ciut filozoficzny, prowokowany pytaniem, czy teraźniejsza formuła zawierania małżeństw po kilku latach wspólnie przeżytych jest stosowna, uzasadniona, doczekała się społecznej akceptacji? Czy taki „staż przedmałżeński” jest wskazany? Czy w dzisiejszym zabieganym świecie, właśnie ten rozpędzony, często brutalny świat modyfikowany zatraceniem wielu pięknych, tradycyjnych wartości nie wymusza takiego a nie innego postępowania, w dużej mierze wyrachowanego, rzutującego generalnie na istotną sferę życie młodych, odbiegającą mimo wszystko od sztampowych – /jak podejrzewam dzisiaj w aureoli „retro”/ – zachowań? Temat – RZEKA – który można interpretować na różne sposoby i każdy z dyskutantów może nieść swoje racje, do których ma pełne prawo. W przypadku córki, wszystko znalazło się na właściwej drodze i z tego właśnie źródła doznań płynie osobista /na pewno subiektywna/- refleksja ojca Panny Młodej.
Minione pięć lat, to kierowanie mojej uwagi na nieformalny związek dwojga ludzi, który owocował -/ku chwale Dobrochny i Roberta/ – zadowoleniem i przede wszystkim samouspokojeniem. Przyjście na świat Ich córeczki, a mojej wnuczki Kornelii -/ która po ojcu, ad hoc otrzymała nazwisko/, zaistniało dla mnie wielkim uznaniem i odpowiedzialnością młodego człowieka – dzisiaj mojego zięcia, drugiego syna, którego szanuję i doceniam za życiową dojrzałość, miłość do mojej córki i narodzonej latorośli, którą nazywam – Kruszynką.
Podjętą przez młodych – „WIELKĄ PRÓBĘ wspólnej drogi „, z perspektywy upływu pięciu lat Ich znajomości, na podstawie wspólnych przeżyć, ustawicznych kontaktów, osobistych obserwacji, wg aktualnego szkolnego taryfikatora, oceniam na szóstkę – /kiedyś wystarczyła piątka, ale to moje szkolne, jakże odległe czasy/. Nie ważna pozostaje klasyfikacja cyfrą zniewolona, lecz sedno istoty doznań, docenianie tego, co niesie z sobą glorię przeżywania. Taką glorią otoczony, prowadziłem swoją córkę do ołtarza. Dostojnie kroczyliśmy tym, co przez te lata mogliśmy dać sobie najpiękniejszego, czym córka mnie, a ja córkę mogłem obdarować. Muzyka kwartetu smyczkowego Poznańskiej Filharmonii powalała na kolana, Alleluja w wykonaniu diwy Opery Poznańskiej wbijało zadrę rozpamiętywania w doczesność często nijaką, zwykłą, zagubioną w gąszczu prozaicznej egzystencji , jednocześnie tak bliską przeżywaniem uniesień, piękna, które w tym momencie stało się bliskie na wyciągnięcie ręki. . Jestem głęboko przekonany, iż ceremonia ślubna przeżywana tą wyjątkową chwilą przez bardzo liczne grono świadków tego wydarzenia, wywrze znaczący wpływ na postrzeganie przez Nich radości jutrzejszego dnia, pozwoli rzucić nowe światło na miłość, wierność, zaufanie. Przepiękna msza, którą proboszcz wiódł przez pola misterium wiary i znaczenia sakramentu małżeństwa oraz wartości RODZINY – prozą życia podszytej w obecnych trudnych czasach, to niewątpliwie walory oddania, mądrości i realnego – chrześcijańskiego spojrzenia kapłana, który swą mądrością i skromnością ujął wszystkich zgromadzonych na uroczystości ślubu mojej córki Dobrochny z Robertem. Jak wspomniałem – przepiękna, pełna wzniosłej mądrości msza. Również przepięknie przebiegało weselne przyjęcie w lokalu na poznańskim Sołaczu. Wspaniała muzyka, konkursy, o jedzeniu i trunkach nie wspomnę. Wszyscy bawili się wspaniale do białego rana. Aby opisać przeżycia związane z całokształtem tego wyjątkowego wydarzenia, musiałbym zarezerwować miejsce na sążniste opowiadanie, być może – powieść. Wrócę tylko do momentu, gdy przed weselnikami wygłosiłem swój wiersz – dedykację umieszczoną w laurce dla MŁODYCH od rodziców: Anny i Zygmunta. Utwór ochrzciłem tytułem: „ZAŚLUBINY”…
ZAŚLUBINY
Dobrochno – Robercie, bądźcie silni miłością!
Nieście ją w szczęście wspólnych nocy i dni!
Tak niewiele potrzeba, gdy serce o sercu śni,
gdy każda chwila jest wspólną radością.
Sakramentalne – TAK – to drogi początek.
Niechaj ta droga będzie Wam łaskawa,
los sprzyjał, gości zabawa i to co najpiękniejsze,
sercu drogie – wokół Was gromadka dzieciątek!